22/02/2013

Być jak Jean Michel Jarre - (Zbigniew Zegler, 2011-11-15)

Jeśli na scenie równocześnie znajduje się więcej klawiszy, niż w całym polskim systemie penitencjarnym, to znak, że będzie działo się coś szczególnego. Jean Michel Jarre w swej gigantomanii nawet na niewielkim – jak na jego możliwości – Torwarze prezentuje niezapomniany spektakl.

Analogowe instrumenty klawiszowe, sequencery, perkusja elektroniczna, syntezatory, keytary, modulatory, laserowa harfa, Fairlight CMI, theremin i najnowocześniejszy tablet to pewnie i tak nie wszystkie instrumenty i urządzenia, których używa podczas dwugodzinnego występu Jarre i jego trzech muzyków. 
Przedstawieni pod koniec koncertu: Jerome Gueguen, Francis Rimbert i Claude Samard, często grają większość skomponowanych przez Jarre’a utworów, by mistrz mógł skoncentrować się na akcentowaniu najważniejszych motywów, czy graniu brawurowych partii solowych. 
Wcześniej jest jednak nieśpieszne budowanie napięcia.

Ambientowe plumkanie w sztucznej mgle towarzyszy oczekiwaniu na właściwy koncert. Coraz głośniejsze, im bliżej do jego rozpoczęcia. To, po zgaszeniu wszystkich świateł, następuje z zaskoczenia. Jean Michel Jarre nie pojawia się bowiem na scenie, ale na końcu sali, którą przemierza w trampeczkach, między krzesłami, ustawionymi na płycie Torwaru, witając się z co śmielszymi fanami. Ze sceny, już wszystkich, wita nienaganną polszczyzną, nabytą podczas dziesięciu poprzednich koncertów w naszym kraju: „Dobry wieczór Warszawa!” i dodaje – jak to Europejczyk –„Good evening Poland!”

Najwyraźniej stołeczna publiczność jest w szoku, bo po introdukcji nie reaguje na znakomite „Oxygene 2”. Być może większość przybyłych uznaje, że – jak w filharmonii – nie wypada klaskać podczas trwania utworu. Później sam Michel pokazuje, że to nic złego i żywiołowa reakcja nawet może sprawić mu radość. Fenomenalnie brzmią wszystkie instrumenty. Efekt stereo w połączeniu z psychodelicznymi popisami oświetleniowców robi piorunujące wrażenie. 


Do tego wielki, prostokątny biały ekran, po rozsunięciu kurtyn zaprezentowany w całości przed „Equinoxe 7” okazał się jeszcze większy – miał szerokość całej płyty Torwaru! Bardzo ciekawe było wykorzystywanie jego fragmentów, przy zaciemnieniu reszty i użyciu wielobarwnych laserów.

Nie od dziś wiadomo, że światło i efekty specjalne są równie ważne dla Jeana Michela Jarre’a co muzyka. Diodowe panele przy wszystkich stanowiskach instrumentalistów świeciły jednolicie, na ekranie analogowe imperium klawiszowe mogliśmy podziwiać w ogromnym powiększeniu i od środka. Trochę jak w super symulatorze bycia Jeanem Michelem Jarrem;) 

Szczególnie efektownie te wycieczki wypadały, kiedy sam główny bohater zakładał okulary z miniaturowymi kamerami, dzięki którym „patrzyliśmy oczami Jarre’a”.

Dość nietypowym zabiegiem było tłumaczenie krótkich opowieści Jarre’a. Przed „Souvenir of China” usłyszeliśmy wspomnienie wizyty w Chinach, „które wówczas dla muzyka z Zachodu wydawały się odległe jak księżyc.


” Znowu olśniewające wrażenia zapewniły lasery, tym razem także z projektorów, które zjechały nad scenę i razem ze świecącymi od dołu tworzyły wielobarwne okręgi na suficie i końcu sali. Z kolejnej przemowy artysty dowiedzieliśmy się, że „półtora miliarda ludzi na świecie nie umie czytać”, wobec czego 1 eurocent z każdego biletu na koncert Jarre’a trafia do Unesco, które może liczyć na wsparcie Francuza od lat. 
Przypieczętowane zresztą specjalnym utworem poświęconym tej organizacji, „Adagio”. I gorącym aplauzem w uznaniu hojności i wspaniałomyślności Jarre’a.

Inspirowane Bachem, monumentalne „Randez-Vous 2” skomponowane na zamówienie NASA, zagrane pod baldachimem z czerwonych i białych snopów laserowego światła, które co chwilę zmieniało barwy i strukturę, spora część ożywionej już publiczności wysłuchała pod samą sceną. Świadomość zbliżającego się finału zmuszała do jak najbliższego kontaktu z Jarrem, a po przebojowym „Randez-Vous 4” nawet sprowokowała niektórych do obrzucenia idola pluszakami…

Przed bisem, Jean Michel, znów po polsku, dociekał: 


„Chcecie więcej, Warszawa?!". 

Na oczywiste okrzyki aprobaty miał przygotowany zestaw przebojów z potężnym, tanecznym bitem (m.in. „Vintage” z kontrowersyjnego albumu „Téo & Téa”) i czułostkowe wyciszenie w postaci „Calypso 3”. 

Koncert wieńczy przyjacielskie pożegnanie zamiast gwiazdorskiego zniknięcia, ale nie burzy to podniosłego klimatu finału na tyle, żeby wskazać je, jako jedyny minus całego występu. 

Jean Michel Jarre wciąż jest bezbłędny. 

W Warszawie zagrał: Introduction, Oxygene 2, Equinoxe 7, Equinoxe 5, Rendez-vous 3, Les Chants Magnetiques 2, Souvenir of China, Oxygene V, Variation 3, Theremin Memories, Equinoxe 4, Adagio, Révolution Industrielle 2, Rendez-Vous 2, Rendez-Vous 4, Révolution Industrielle 3. Bis: Oxygene 4, Oxygene 12, Vintage, Calypso 3 – fin de sičcle.


















Source: muzyka.wp.pl

No comments:

Post a Comment